Cóż ja o mrozie
powiedzieć wam mogę
że chłodno się kłania
z tym się nikt nie spiera
nikt na pozdrowienie nie odpowiada
kwiatów mu nikt nie wręcza
chlebem i solą nie wita
w progi nie zaprasza
że lodowatym wodzi wokół wzrokiem
i nikt mu w twarz nie zagląda
na ulicy radośnie nie rzuca w ramiona
ręki nie poda
do stołu nie zaprosi
słowa nie zagada
bo i o czym tu z mrozem
gdy zimno dookoła gadać
nad czym się rozwodzić
po prawdzie
nikt słowa nie wypowie
gdy nie musi niezbędnie
pary z ust nie puści
języka od niechcenia nie postrzępi
że każdy go unika jak może
a gdy nie może
najszybciej jak się da umyka
bo nikt się mu w objęcia nie rzuca
pod rękę z nim nie chodzi
że gdy gdzieś wchodzi
wszystkim zaraz z zimna rzedną miny
drżą kolana
szczękają zęby
w uszach z zimna aż dzwoni
i coś w poliki szczypie
w opuszki palców kąsa
mawiają o nim półszeptem
że nadchodzi
że trzyma
że puścić nie zamierza
że więzi w okowach
innym znów razem
że już czas jego policzony
że puszcza nareszcie
że już niedługo i w ogóle
że w końcu – już po nim
że dobrze – że już odchodzi
a gdy wraca znienacka
gdy nawiedza nasze strony
gdy już już się zdawało
że wiosna za pasem i żar powraca letni
a ona nagle niczym jastrząb z jasnego nieba
wówczas szepczą o nim po kątach
mawiają półgębkiem
że ostry
że okrutny
siarczysty jak nie wiem
że tęgi trzaskający
że złapał i znów trzyma
że przenika do szpiku kości
że skuł że zważył krew w żyłach
że znów dzwoni zębami
że jest bez litości
a gdy go już wśród nas nie ma
za śniegiem tęsknią dzieci
dorośli narzekają wkoło
że co to za święta bez niego
że deszcz chlupie zamiast leżeć ścięty w śniegu
a gdy w końcu znów się zjawi
narzekają że nie w porę
że za wcześnie
że za długo
że obmierzł już wszystkim
że czas już by sobie poszedł
cóż powiedzieć o mrozie
gdy zdania tak podzielone
i nikt dobrego rzec nie chce słowa
gdy opatulony po czubek nosa
zmyka czym prędzej do domu
a przecież i z mrozem nie bardzo nam dobrze
i bez mrozu nietęga jakaś ta nasza zima
że chłodno się kłania
z tym się nikt nie spiera
nikt na pozdrowienie nie odpowiada
kwiatów mu nikt nie wręcza
chlebem i solą nie wita
w progi nie zaprasza
że lodowatym wodzi wokół wzrokiem
i nikt mu w twarz nie zagląda
na ulicy radośnie nie rzuca w ramiona
ręki nie poda
do stołu nie zaprosi
słowa nie zagada
bo i o czym tu z mrozem
gdy zimno dookoła gadać
nad czym się rozwodzić
po prawdzie
nikt słowa nie wypowie
gdy nie musi niezbędnie
pary z ust nie puści
języka od niechcenia nie postrzępi
że każdy go unika jak może
a gdy nie może
najszybciej jak się da umyka
bo nikt się mu w objęcia nie rzuca
pod rękę z nim nie chodzi
że gdy gdzieś wchodzi
wszystkim zaraz z zimna rzedną miny
drżą kolana
szczękają zęby
w uszach z zimna aż dzwoni
i coś w poliki szczypie
w opuszki palców kąsa
mawiają o nim półszeptem
że nadchodzi
że trzyma
że puścić nie zamierza
że więzi w okowach
innym znów razem
że już czas jego policzony
że puszcza nareszcie
że już niedługo i w ogóle
że w końcu – już po nim
że dobrze – że już odchodzi
a gdy wraca znienacka
gdy nawiedza nasze strony
gdy już już się zdawało
że wiosna za pasem i żar powraca letni
a ona nagle niczym jastrząb z jasnego nieba
wówczas szepczą o nim po kątach
mawiają półgębkiem
że ostry
że okrutny
siarczysty jak nie wiem
że tęgi trzaskający
że złapał i znów trzyma
że przenika do szpiku kości
że skuł że zważył krew w żyłach
że znów dzwoni zębami
że jest bez litości
a gdy go już wśród nas nie ma
za śniegiem tęsknią dzieci
dorośli narzekają wkoło
że co to za święta bez niego
że deszcz chlupie zamiast leżeć ścięty w śniegu
a gdy w końcu znów się zjawi
narzekają że nie w porę
że za wcześnie
że za długo
że obmierzł już wszystkim
że czas już by sobie poszedł
cóż powiedzieć o mrozie
gdy zdania tak podzielone
i nikt dobrego rzec nie chce słowa
gdy opatulony po czubek nosa
zmyka czym prędzej do domu
a przecież i z mrozem nie bardzo nam dobrze
i bez mrozu nietęga jakaś ta nasza zima
Komentarze
Prześlij komentarz